środa, 28 sierpnia 2013

[...] nadzieja is­tnieje zaw­sze, do os­tatniej chwi­li. Dla­tego właśnie jest nadzieją. Nie możemy jej zo­baczyć, ale ona jest dos­ta­tecznie blis­ko naszych twarzy, byśmy poczu­li po­wiew po­ruszo­nego po­wiet­rza. Jest zaw­sze tuż obok i niekiedy uda­je się nam ją schwy­tać i przyt­rzy­mać na ty­le długo, by wyg­nała z nas piekło.


Piosenka ---> "Nadzieja przychodzi do człowieka wraz z dru­gim człowiekiem"


- Dłonie Konstancji nigdy nie były nieruchome- zawsze czymś pochłonięte. Wycinały różnorakie symbole i inicjały w drewnianym podłożu, lepiły pierożki, wyrabiały finezyjne, „ciasteczkowe” wzory, ścierały kurze ściereczkami z mikrofibry, w wolnej chwili grały na wiolonczeli, wcierały kojący balsam w zmęczoną skórę, zapinały łańcuszki, zamki i suwaki, a czasem nawet robiły mi dobrze. Wtedy z reguły były te „dobre dni”. Mało kłopotów, a dużo szczęścia i sielankowych chwil. Problem zaczynał się kiedy dopadały nas troski i zmartwienia. Właściwie, to w obliczu ludzkich tragedii, były to błahostki. Podwyższony czynsz za mieszkanie, brak awansu czy śmierć kota to i  tak jedne z bardziej kolosalnych problemów Konstancji. Czasem zwykłe niewyłączenie światła, niepozmywanie kubka po kawie czy nawet Bogu ducha winny listonosz, który akurat przyszedł „nie w porę” były przyczyną awantur. I o ile w dobre dni fakt „ruchomych rąk”   Konstancji był dla mnie korzystny, tak w złe- iście tragiczny. W furii potrafiła wytrzaskać całą zastawę filiżanek od mojej babci. Nie będę nawet wspominał o tłuczeniu przypadkowych przedmiotów, które na ich nieszczęście, znalazły się na jej drodze. I tak było dobrze, jeśli roztrzaskanie tych rzeczy odbywało się na posadzce naszego wspólnego mieszkania.  Nie raz miejscem anihilacji przedmiotów był sufit, ściana, lustro, szafa, komoda, okno… Czasami celowała także we mnie. Zazwyczaj zdążałem złapać latający obiekt. Zazwyczaj. Bywało tak, że dostawałem w brzuch, stopę, męskość a nawet w twarz. Do pracy, na treningi siatkarskie, chodziłem z fioletowym okiem, albo rozharatanym łukiem brwiowym. Tłumaczyłem, że potknąłem się na schodach, albo uderzyłem w kuchenną szafkę. Nie chcę nawet myśleć, czy kumple z Resovii i trener wiedzieli, że kłamię. Teraz wiem, że byłem głupi kryjąc ją. Bałem się. A poza tym, odebrała mi tym moją męskość. Dobrze wiedziała, że nigdy bym się jej tym samym nie odwdzięczył. Bo niekiedy też mnie biła. Początkowo drobne policzki, później uderzenia pięścią, a w efekcie okrutne napaści i maltretowanie czym popadnie. Miotłą, krzesłem, lampką… Połamane żebra, sińce, skaleczenia i ten ból w sercu- to był mój chleb powszedni. Pewnie zapytacie, czy to była kobieta-sumo. Nie, była drobną kobietą o ponadprzeciętnej sile uzyskanej na kursie samoobrony potrzebnej jej do pracy policjanta. Byłem dla niej nikim. Śmieciem do pomiatania. Workiem treningowym. I właśnie wtedy zacząłem pić. Nie miałem potrzeby ani ochoty wracać do domu. Bo były to tylko cztery ściany pozbawione jakichkolwiek pozytywnych uczuć. Puste pokoje wypełnione dość okrutnymi wspomnieniami.  Zawalałem treningi, mecze. Zalewałem się w trupa już rano i cały dzień szlajałem się po podejrzanych rzeszowskich uliczkach, pełnych od meneli i sklepowych żuli. Na noc wracałem do Konstancji. Ona już spała. Zaś gdy budziła się do pracy to ja byłem w objęciach Morfeusza. Kiedy wracała, mnie już nie widziała. I tak całymi dniami. Póki nie dostałem wypowiedzenia z pracy. Ale cóż, nie można się dziwić ich decyzji. Nic ze mnie nie mieli. Nic nie wnosiłem do drużyny. Zostałem sam ze sobą. Zero pracy, miłości, rodziny. Nawet pieniądze powoli topniały. Totalny dołek. Ale w barze, w którym bardzo często przesiadywałem pracowała śliczna i sympatyczna barmanka. Często rozmawialiśmy- jeśli oczywiście byłem w stanie. Odprowadzała mnie do domu, albo zapraszała do siebie, żebym wytrzeźwiał. No i zakochałem się. Zakochałem się i chcę być z moją jedyną nadzieją- Nadia. To nie przypadek. To dar od Tego Na Górze. Jeśli ona mi nie pomoże to nikt tego nie zrobi. Przyjęła mnie pod swój dach, ale ja nie chcę już być tym przepitym facetem! Chcę się zmienić. Dla nas. Dla naszej wspólnej przyszłości. Ja w końcu nadal mam marzenia! Chcę mieć żonę, rodzinę, dom z ogrodem, psa. Tak wiele chciałbym jeszcze zrobić. Czuję siłę i wierzę, że mi się to uda. I właśnie dlatego tutaj jestem. Sądzę, że z waszą pomocą będzie mi łatwiej. Chcę nauczyć się mówić o swoim uzależnieniu i wyjść z powrotem na ludzi. Dla mojej jedynej Nadii, którą kocham ponad życie.


Nazywam się Grzegorz Kosok i jestem alkoholikiem.


                         ~*~   

Takie nudy, że zęby bolą. Takie moje. I takie Grzesiowe. 
I tak w ogóle to wszystko co tutaj się publikuje jest pisane w nocy, jak nie mogę spać. 
Witajcie w moim świecie o zmroku...