Piosenka ---> "Nadzieja przychodzi do człowieka wraz z drugim człowiekiem"
- Dłonie
Konstancji nigdy nie były nieruchome- zawsze czymś pochłonięte. Wycinały
różnorakie symbole i inicjały w drewnianym podłożu, lepiły pierożki, wyrabiały
finezyjne, „ciasteczkowe” wzory, ścierały kurze ściereczkami z mikrofibry, w
wolnej chwili grały na wiolonczeli, wcierały kojący balsam w zmęczoną skórę,
zapinały łańcuszki, zamki i suwaki, a czasem nawet robiły mi dobrze. Wtedy z
reguły były te „dobre dni”. Mało kłopotów, a dużo szczęścia i sielankowych
chwil. Problem zaczynał się kiedy dopadały nas troski i zmartwienia. Właściwie,
to w obliczu ludzkich tragedii, były to błahostki. Podwyższony czynsz za
mieszkanie, brak awansu czy śmierć kota to i
tak jedne z bardziej kolosalnych problemów Konstancji. Czasem zwykłe
niewyłączenie światła, niepozmywanie kubka po kawie czy nawet Bogu ducha winny
listonosz, który akurat przyszedł „nie w porę” były przyczyną awantur. I o ile
w dobre dni fakt „ruchomych rąk” Konstancji
był dla mnie korzystny, tak w złe- iście tragiczny. W furii potrafiła wytrzaskać
całą zastawę filiżanek od mojej babci. Nie będę nawet wspominał o tłuczeniu
przypadkowych przedmiotów, które na ich nieszczęście, znalazły się na jej
drodze. I tak było dobrze, jeśli roztrzaskanie tych rzeczy odbywało się na
posadzce naszego wspólnego mieszkania.
Nie raz miejscem anihilacji przedmiotów był sufit, ściana, lustro,
szafa, komoda, okno… Czasami celowała także we mnie. Zazwyczaj zdążałem złapać
latający obiekt. Zazwyczaj. Bywało tak, że dostawałem w brzuch, stopę, męskość
a nawet w twarz. Do pracy, na treningi siatkarskie, chodziłem z fioletowym
okiem, albo rozharatanym łukiem brwiowym. Tłumaczyłem, że potknąłem się na
schodach, albo uderzyłem w kuchenną szafkę. Nie chcę nawet myśleć, czy kumple z
Resovii i trener wiedzieli, że kłamię. Teraz wiem, że byłem głupi kryjąc ją.
Bałem się. A poza tym, odebrała mi tym moją męskość. Dobrze wiedziała, że nigdy
bym się jej tym samym nie odwdzięczył. Bo niekiedy też mnie biła. Początkowo
drobne policzki, później uderzenia pięścią, a w efekcie okrutne napaści i
maltretowanie czym popadnie. Miotłą, krzesłem, lampką… Połamane żebra, sińce,
skaleczenia i ten ból w sercu- to był mój chleb powszedni. Pewnie zapytacie,
czy to była kobieta-sumo. Nie, była drobną kobietą o ponadprzeciętnej sile uzyskanej
na kursie samoobrony potrzebnej jej do pracy policjanta. Byłem dla niej nikim.
Śmieciem do pomiatania. Workiem treningowym. I właśnie wtedy zacząłem pić. Nie
miałem potrzeby ani ochoty wracać do domu. Bo były to tylko cztery ściany
pozbawione jakichkolwiek pozytywnych uczuć. Puste pokoje wypełnione dość
okrutnymi wspomnieniami. Zawalałem
treningi, mecze. Zalewałem się w trupa już rano i cały dzień szlajałem się po
podejrzanych rzeszowskich uliczkach, pełnych od meneli i sklepowych żuli. Na
noc wracałem do Konstancji. Ona już spała. Zaś gdy budziła się do pracy to ja
byłem w objęciach Morfeusza. Kiedy wracała, mnie już nie widziała. I tak całymi
dniami. Póki nie dostałem wypowiedzenia z pracy. Ale cóż, nie można się dziwić
ich decyzji. Nic ze mnie nie mieli. Nic nie wnosiłem do drużyny. Zostałem sam
ze sobą. Zero pracy, miłości, rodziny. Nawet pieniądze powoli topniały. Totalny
dołek. Ale w barze, w którym bardzo często przesiadywałem pracowała śliczna i
sympatyczna barmanka. Często rozmawialiśmy- jeśli oczywiście byłem w stanie.
Odprowadzała mnie do domu, albo zapraszała do siebie, żebym wytrzeźwiał. No i
zakochałem się. Zakochałem się i chcę być z moją jedyną nadzieją- Nadia. To nie
przypadek. To dar od Tego Na Górze. Jeśli ona mi nie pomoże to nikt tego nie
zrobi. Przyjęła mnie pod swój dach, ale ja nie chcę już być tym przepitym
facetem! Chcę się zmienić. Dla nas. Dla naszej wspólnej przyszłości. Ja w końcu
nadal mam marzenia! Chcę mieć żonę, rodzinę, dom z ogrodem, psa. Tak wiele
chciałbym jeszcze zrobić. Czuję siłę i wierzę, że mi się to uda. I właśnie
dlatego tutaj jestem. Sądzę, że z waszą pomocą będzie mi łatwiej. Chcę nauczyć
się mówić o swoim uzależnieniu i wyjść z powrotem na ludzi. Dla mojej jedynej
Nadii, którą kocham ponad życie.
Nazywam się
Grzegorz Kosok i jestem alkoholikiem.
~*~
Takie nudy, że zęby bolą. Takie moje. I takie Grzesiowe.
I tak w ogóle to wszystko co tutaj się publikuje jest pisane w nocy, jak nie mogę spać.
Witajcie w moim świecie o zmroku...